Strony

niedziela, 30 listopada 2014

Biochemia Urody|Olej Monoi - Wanilia

Cześć:)

Powoli zima wita nasz kraj. Pierwszy śnieg spadł ale nie u mnie, na Śląsku. Mróz szczypie już w poliki, a moje dłonie już odczuwają to, że nie noszę rękawiczek. O tej porze roku, używam tych kosmetyków, które są tłuste, treściowe i wręcz oblepiające ciało. Z racji tego przedstawię Wam opinię na temat Oleju Monoi z Biochemii Urody.

Zacznę od konsystencji. W słoiczku mamy gęstą, delikatnie zbitą konsystencję. Natomiast przy kontakcie z ciepłem dłoni zamienia się w płynny olejek. 
Zastosowanie tego kosmetyku jest wszelakie:

  • włosy: stosuję na umyte końcówki włosów, jak i pokrywam całe włosy na noc i rano zmywam. Wcieram również w skórę głowy gdy mam problem z przesuszeniem skalpu. 
  • twarz: najczęściej stosuję jako krem pod oczy - w tej kwestii spisuje się fenomenalnie. Skóra w okolicy oczu jest bardzo nawilżona i napięta. Trzeba jednak uważać żeby olej nie dostał się do oczu bo mogą szczypać. Olej stosuję również do całej twarzy - ten sposób również mogę rekomendować.
  • ciało: Olejek pomimo swojej małej pojemności jest tak wydajny, że spokojnie mogę używać go do ciała. Świetnie łagodzi przesuszenia, wygładza szorstkie łokcie. Świetnie nawilża stopy.

Olejek jest bardzo funkcjonalny i ma wszechstronne działanie. Nie straszne mu wszelkie przesuszenia czy to włosów czy też ciała. Najbardziej lubię używać go pod oczu bo tu widzę najlepsze rezultaty. Spojrzenie jest promienne, delikatne zmarszczki mimiczne wygładzone. 
Zapach jest specyficzny, taki niespotykany z nutką wanilii. Bardzo przyjemny i nieduszący. 
Skład jest krótki i naturalny co widać na powyższym zdjęciu. 
Olej polecam szczególnie włosomaniaczkom i tym z Was, które walczą z przesuszoną skórą. 

środa, 26 listopada 2014

Bomb Cosmetics Lipology Chocolate Jaffa Orange

Cześć!

Wszelkie mazidła do ust mam wszędzie, dosłownie.. W kieszeni kurtki, w torebce, w szufladzie w pracy, w toaletce. Gdzie tylko się da. Częstotliwość używania też jest duża. Lubię mieć miękkie i wypielęgnowane usta. Raczej nie dopuszczam do przesuszeń, nie obgryzam również ust. W ciągu dnia używam pomadek w sztyfcie. Natomiast wieczorem pozwalam sobie na sporą warstwę odżywczego preparatu. 
Dziś będzie właśnie o kosmetyku, który używam prawie wyłącznie na noc, a mowa o Bomb Cosmetics Intensywna kuracja do ust o zapachu/smaku pomarańczy i czekolady. Zapach iście na tę porę roku. Pachnie bardzo ładnie, intensywnie ale nie sztucznie. W smaku jest słodki i smakowity. 
Walory pielęgnacyjne są bardzo imponujące. Świetnie odżywia i nawilża usta. Sprawia, że po przebudzeniu są bardzo wypielęgnowane i miłe w dotyku. Ostatnio miałam duże problemy z pękającymi kącikami. Dzięki temu produktowi, znacznie mniej doskwierały mi te dolegliwości. Kąciki były zmiękczone i mniej ściągnięte. Masełko stosuję również na suche skórki wokół paznokci i w tej kwestii spisuje się równie dobrze. 


To małe cudeńko w słoiczku bardzo przypadło mi do gustu. Miałam kiedyś wersję o zapachu ananasa klik ale ten zapach - pomarańczy i czekolady - zdecydowanie bardziej mi odpowiada.
Skład jest bardzo naturalny i na pewno dobrze działa na moje usta. Przez swój naturalny skład kosmetyk ma tylko 6 miesięcy przydatności. Używam go jednak na tyle często, że bez problemu zużyję go przed końcem tej daty.

Skład: Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Cera Alba (Beeswax), Lanolin Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond ) Oil, Cannabis Sativa Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Tocopherol, Hydrogenated Olive Oil, Aroma (Flavor), Limonene, Benzyl Alcohol, Linalool, Citral, Benzyl Benzoate, Geraniol, Citronellol.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Alverde odżywka do włosów Hibiskus i aloes

Cześć:)

Mam chwilkę czasu w pracy więc postanowiłam napisać coś dla Was. Dawno nie pisałam nic o produktach do włosów. Dlatego też napisze kilka słów o odżywce do włosów Alverde Hibiskus i aloes.
Odżywka przeznaczona jest do suchych i zniszczonych włosów. Suche włosy posiadam, zniszczonych już nie bo radykalnie ścięłam:)

Odżywka sprawdziła się u mnie w 100%. Bardzo lubię konsystencje produktów Alverde. Produkty są gęste i treściwe przez co nie spływają z mokrych włosów. Zapach jest dość charakterystyczny i wszystkie kosmetyki, które miałam dotychczas z tej firmy pachną podobnie. Natomiast w żaden sposób mi to nie przeszkadza.
Kosmetyk dobrze radzi sobie z moimi suchymi kosmykami. Sprawiał iż włosy po umyciu stawały się gładkie i lśniące. O wiele mniej się plątały i puszyły. Odżywka nie powoduje nadmiernego przetłuszczania się włosów. Bardzo łatwo rozprowadza się na włosach oraz bez problemu spłukuje. Nie uczula. Nie jest to odżywka do dogłębnego odżywienia włosów ale jeśli chodzi o nawilżenie i wygładzenie włosów to jest w porządku. Spełnia wszystkie moje oczekiwania.
Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to opakowanie, które jest twarde, mało elastyczne i ciężko wydobyć z niego produkt ( sama odżywka jest także gęsta co dodatkowo utrudnia dozowanie).



Jednym słowem przy moich kręconych włosach odżywka sprawdziła się imponująco. Przeglądając internet raczej doszukałam się średnich recenzji. Tym bardziej jestem zdziwiona bo ja jestem bardzo zadowolona.


Na koniec, kosmetyki Alverde można dostać u naszych niemieckich czy też czeskich sąsiadów w drogerii DM za cenę ok. 2 euro lub w sklepach internetowych.

środa, 19 listopada 2014

Inglot Brush Cleanser - płyn do czyszczenia pędzli

Hej!

Dzisiaj napiszę Wam kilka słów o płynie do czyszczenia pędzli marki Inglot.

Zacznę od składu. Na pierwszym miejscu mamy alkohol izopropylowy, który ma odpowiadać za czyszczenie i dezynfekcję pędzli. Jako chemik wiedziałam czego się spodziewać. Płyn ma bardzo intensywny zapach. Jest na tyle niemiły i duszący, że trzeba go używać w dużych i przewiewnych pomieszczeniach.
Jak go używać? Na chusteczkę higieniczną czy też płatek kosmetyczny należy rozpylić produkt, następnie pocierać pędzlem kolistymi ruchami. Ot cała filozofia.

























Pewnie jesteście ciekawe czy produkt działa? Powiem, że tak i nie. Owszem oczyszcza pędzle, może nie radzi sobie z podkładem czy też z pędzlem brudnym od różu ale nie można mu zarzucić, że nie czyści. Mam takie pędzle do różu gdzie kolor dosłownie "wżarł się" w strukturę włosia. Nie da się go doczyścić ani mydłem, ani szamponem, a tym bardziej tym płynem z Inglota.
Natomiast jeśli chodzi o dezynfekcję to produkt radzi sobie idealnie. Ale tu nie ma co dyskutować taki jest skład i siłą rzeczy musi to robić.
Czy preparat niszczy pędzle? Tak. Mam wrażenie, że te z naturalnego włosia stają się po czyszczeniu szorstkie i niemiłe w dotyku. Ponadto białe naturalne włosie pędzla Hakuro przy skuwce zrobiło się zielone. Podejrzewam, że płyn wszedł w jakąś reakcję z klejem i po umyciu pędzla w szamponie zielony kolor znikł.
Jeśli chodzi o syntetyki to nic się nie dzieje, pędzle są czyste i miłe w dotyku. Generalnie ten płyn bardziej radzi sobie z pędzlami syntetycznymi. Pędzle naturalne postanowiłam czyścić tylko przy pomocy wody i mydła.
Nadmienię również, że nie zniszczyłam żadnego pędzla doszczętnie, nie wyleciało włosie, nie rozpuściło się, nic z tych rzeczy.























Na koniec pytanie czy warto? Myślę, że warto. Z pędzlami syntetycznymi nic się nie dzieje, a tych mam najwięcej. Pędzle są zdezynfekowane i higieniczne. Płyn stosuję awaryjnie i sporadycznie, między praniami pędzli. Na pewno ten preparat nie zastąpi nam tradycyjnego mycia pędzli. Cena to ok. 15 zł/ 150 ml.

niedziela, 16 listopada 2014

Serduszkowo - czyli o różu i rozświetlaczu Makeup Revolution

Cześć:)

Dziś chciałabym zaprosić Was na recenzję różu i rozświetlacza Makeup Revolution. Generalnie jeśli chodzi o kolory i faktury we wnętrzach czy odzieży to nie lubię szaleństw. Natomiast w świecie kosmetycznym jestem sroką i uwielbiam wszystko co jest ładne (nietandetne) i błyszczące. Myślę, że wiele z Was też tak ma. 
Właśnie obawa przed tandetą towarzyszyła mi gdy postanowiłam zamówić dwa produkty rzeczonej marki Makeup Revolution, która wzoruje się na takich markach jak Too Faced czy Urban Decay.
Produkty nie są drogie i wyglądają również ciekawie. Przejrzałam niezliczoną ilość zdjęć kosmetyków w internecie zanim zamówiłam te dwa serduszka. 

Gdy produkty dotarły już w moje łapki to byłam zaskoczona. Opakowania wydają się być solidne - pomimo tego, że są wykonane z papieru, a same produkty w środku bardzo przypadły mi do gustu. 
Róż jest wystrzałowy i wiele z Was pewnie nigdy nie nałożyłoby go na swoje poliki. Ja jednak nie boję się na twarzy drobinek czy też intensywnego koloru.

Opowieść zacznę od różu o nazwie Blushing Heart, jest to ten typ kosmetyków, który kupuję z wielką przyjemnością i ciągle mi mało. Bardziej lubię te typowo różowe aniżeli te brzoskwiniowe dlatego pierwszy plus bo dobrze wstrzeliłam się z kolorem. Intensywność koloru jest bardzo imponująca. Pigment jest bardzo mocny i wystarczy niewielka ilość by subtelnie pokreślić policzki. Podkreślam - niewielka ilość. Efekt można oczywiście stopniować, aż do momentu Kleczkowskiej ze Złotopolskich;) Nie polecam nakładać różu zbitym pędzlem bo wtedy można sobie zrobić kuku w postaci plam. Bardziej sprawdzi się pędzle z "luźnym włosiem" typu Blush Brush Real Techniques, który robi właściwie mgiełkę koloru i bardzo dobrze rozciera krawędzie różu.
Kolor w świetle dziennym przedstawiony jest na poniższym zdjęciu.

W sztucznym świetle róż prezentuje się następująco

Róż na mojej twarzy trzyma się cały dzień. Nie ściera się i nie brudzi np. kołnierzyka koszuli. Drobinki są i tu nie ma co ukrywać. Jednak nie wędrują one po całej twarzy, a siedzą na "miejscu". Trwałość jest imponująca jak na kosmetyk z drobinkami.

Kolejna cześć recenzji to kila słów na temat rozświetlacza o nazwie Goddess of love. Ma on szampański odcień przez, który gdzieniegdzie przebijają srebrne tony. Tworzy ładną taflę na skórze i super współgra z różami o różowym kolorze. Utrzymuje się równie długo na skórze jak róż. Nie blaknie w ciągu dnia. Można stopniować nim efekt od bardzo delikatnego do bardzo wyrazistego efektu. 

Efekt w sztucznym świetle.

Oba produkty bardzo przypadły mi do gustu i za cenę 25 zł/ sztukę polecam serdecznie. Opakowanie cieszy oko, a sam produkt jest bardzo fajny. W opakowaniu jest aż 10 g produktu, a dodam również, że są mega wydajne.

środa, 5 listopada 2014

Balea krem do rąk pachnący malinami i trawą cytrynową

Cześć!

Dziś post przepełniony zapachem owoców w postaci kremu do rąk z limitowanej edycji Balea. Za każdym razem gdy aplikuję krem na dłonie czuję jakbym wsmarowywała malinową Mambę. Zapach jest tak bajeczny, że z wielką ochotą sięgam po ten produkt ponieważ kojarzy mi się z dzieciństwem i moim zamiłowaniem do gum rozpuszczalnych, które zostało mi do teraz.
Balsam konsystencją nie grzeszy ale też producent nic takiego nam nie obiecuje. Na opakowaniu mamy słowo lotion co wskazuje na nieco rzadszą konsystencję. Dzięki temu jednak krem błyskawicznie się wchłania pozostawiając delikatną otoczkę na dłoniach. Właściwości pielęgnacyjne są zadowalające. Skóra jest miękka i delikatna. Skórki wokół paznokci są wygładzone. Po użyciu produktu dłonie nie są śliskie i oblepione kremem dzięki czemu można spokojnie przejść do codziennych czynności.
Wielkim udogodnieniem jest opakowanie kremu. Pojemnik z pompką sprawdza się w każdej sytuacji. 

Często stosuję krem również na noc. Niestety gdy mamy bardzo zniszczone dłonie - podczas remontu - krem nie radzi sobie z nimi dobrze. Wtedy sięgam najczęściej po czyste masło shea. 
Generalnie produkt godny polecenia. Świetny zapach i miłe działanie. Na pewno sprawdzi się stosowany w ciągu dnia lub na dłonie, które nie wymagają intensywnej pielęgnacji. 
Jedyny minus to dostępność bo jak wiadomo stacjonarnie ciężko dostać kosmetyki z drogerii DM.